niedziela, 13 września 2015

Święto Noża w Tanneron

Nie wiem, czy jest to domeną całej Francji, czy tylko południa (obstawiam to pierwsze), ale Francuzi uwielbiają świętować. Jako że nie dostali zbyt wielu okazji, wymyślają sobie nowe. I tak w każdym najmniejszym miasteczku znajdziemy jakieś lokalne święto. W Montauroux, oprócz czterodniowej fety na cześć patrona miasta, w sierpniu odbyło się także święto aioli - tradycyjnego sosu prowansalskiego. W okolicy występują jeszcze między innymi święta paelli, ogniska domowego, mimozy, róży, kasztana jadalnego, sezonowego wypasu bydła, wszystkich świętych po kolei i karnawał. Do tego mają kilka świąt poważniejszych - jak rocznica lądowania w Prowansji 15 sierpnia 1944, obchodzone tego samego dnia święto Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, rozmaite rocznice wyzwalania różnych miast, miasteczek i wsi. Nie wspominam o 11 listopada, 8 maja i 14 lipca, bo chyba wszyscy o tych datach słyszeliście.


Dzisiaj natomiast wybrałem się do Tanneron na święto noża. Samo miasteczko jest dosyć niepozorne. Ot, merostwo, jedna knajpa, szkoła, kaplica. Mieszkańców niespełna półtora tysiąca. Właściwie dziura, raczej niezbyt ładna (zdjęcia trochę przekłamują rzeczywistość - wszędzie da się znaleźć coś urokliwego). Ale na szczycie góry (411 m n.p.m.), więc widok jest przepiękny.

Poczta, parking, merostwo
"Restauracja podróżnych".Powinna się chyba nazywać "restauracja zabłąkanych". Widać w niedzielę podróżnych nie ma, bo nieczynna.
Widok sprzed restauracji. Już nie tak ładnie.


Droga do Tanneron jest kręta, długa, kręta, wąska, kręta i stroma. I jeszcze kręta. Nie mam choroby lokomocyjnej, ale jako pasażer czułem się źle. Przy okazji wzdłuż drogi stało sporo myśliwych w pomarańczowych ubraniach i z bronią. Nie wiem na co polowali, ale od czasu do czasu słychać było strzały niosące się echem po górach.

Dla takich widoków można znieść nawet setki zakrętów

Pogoda trochę pochmurna, ale właśnie taka kojarzy mi się z alpejskimi pejzażami


Ja jednak jechałem do Tanneron w poszukiwaniu innej broni. Fête du couteau, czyli Święto Noża.
Teraz mały element edukacyjny. Pojawia się w tej nazwie litera u. Żeby przeczytać ją poprawnie, należy ułożyć usta jak do wymowy u i powiedzieć i. To nie jest trudne, a się przyda. Będę to oznaczał tym znakiem: ü, bo lepszego nie mam pod ręką. A więc jak to wymówić? [fet dü kuto] z akcentem na o. Koniec elementu edukacyjnego.

Noże, skóry, miecze - czułem się tam dobrze
Samo "święto" było trochę małe. Zlokalizowane w tzw. salle polyvalente [sal poliwaląt] (akcent oczywiście na ą), którą w sumie nie wiem, jak przetłumaczyć. Umownie nazwę to świetlicą gminną - dosłownie polyvalente to wszechstronna. Sala wszechstronnego zastosowania brzmi dziwnie, zostańmy przy świetlicy (macie jakieś lepsze pomysły? Piszcie w komentarzach!).
Było kilkanaście stoisk z nożami, których ceny zaczynały się od pięćdziesięciu euro. Mimo że nic nie kupiłem, porozmawiałem sobie z kilkoma rzemieślnikami. W ogóle największą wartość tego wydarzenia stanowiła możliwość kontaktu z wytwórcami. Wróciłem bogatszy o kilka wizytówek i ulotek.

Z tym panem miło mi się gawędziło o fechtunku...
...a z właścicielem tego stoiska o moim blogu.

Ładne cacko, ale cena zaporowa.

Oprócz biernego oglądania noży wziąłem w święcie bardziej aktywny udział - w kącie sali odbywał się konkurs na najładniejszy nóż. Wrzuciłem więc głos, ale nawet nie wiem kiedy i gdzie wyniki.

Zagłosowałem na dwójkę (drugi w rzędzie). Zapytałbym Was o zdanie, ale na podstawie tego zdjęcia chyba ciężko będzie Wam coś wybrać.

W programie piątego już Święta Noża znalazło się nieco więcej punktów - na przykład demonstracja kucia, siekanie warzyw i grill. Jakoś się chyba z tym aktywnościami rozminąłem. Udało mi się sfotografować za to naukę rzucania nożem i naostrzyć brzytwę u rzemieślnika, który, jak się okazało, mieszka niedaleko ode mnie.


Nie zostałem, żeby zobaczyć, jak to się skończy.
Mobilny zakład ostrzenia - na pace busa.
Niektóre noże były naprawdę ciekawe. Duże poruszenie wywołała obecność człowieka z aparatem - znaczy mnie. Pytano mnie, czy robię jakiś reportaż, dla kogo piszę etc. Ludzie nieco smutnieli, gdy mówiłem, że prowadzę tylko bloga i to po polsku, ale w sumie byli dla mnie sympatyczni i chętnie pozwalali fotografować siebie i swoje wyroby.

Dumny rzemieślnik pozuje ze swoimi wyrobami.

Od francuskiego artisan (rzemieślnik) już tylko krok do artiste.

Były noże bardziej fikuśne...

...i te bardziej oszczędne w formie
Duże, małe, długie, krótkie - wszystkie raczej ostre

Na koniec jeszcze kilka zdjęć z Tanneron, a konkretnie z okolic kaplicy Notre-Dame de Peygros (Notre Dame, dosłownie Nasza Pani najlepiej tłumaczyć jako Najświętsza Maria Panna; Peygros to nazwa szczytu). Kaplica stosunkowo nowa, bo z połowy XIX wieku, ale wygląda iście średniowiecznie.

Kaplica.

A tu zaułek za kaplicą.

Wygląda jak średniowiecze, a to tak zwany styl tradycyjny.

Parking przy kaplicy. Stoły piknikowe na skraju urwiska zachęcają mimo złej pogody.

Ciekawe jakie święto przyjdzie mi opisać następnym razem. Mimoza i wypas sezonowy dopiero po Nowym Roku...
                                                                
Wszystkie fotografie własne

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz